Po Marathona Winter!
Poniedziałek, 28 grudnia 2009 | dodano:28.12.2009
- DST: 134.07km
- Czas: 05:59
- VAVG 22.41km/h
- VMAX 45.33km/h
- Temp.: 2.0°C
- Podjazdy: 668m
- Sprzęt: Giant
- Aktywność: Jazda na rowerze
Jako że dzień wolny od uczelni postanowiłem pojechać w końcu po oponę kolcowaną do Marcusa - trzyma Marathona Supreme i 2 łańcuchy ze spinkami kupione przez Piotrka przy okazji większych zakupów. No to rano na rower i do Jaworzna.
Jeszcze przed wyjazdem zerknąłem na telefon - Marek napisał żebym mu dętkę kupił. Niestety jedyny sklep który znalazłem był zamknięty, dodatkowo zatrzymując się przed nim wywinąłem widowiskowego orła. Straty - uszkodzona owijka na lewym i prawym rogu (prawy bardzo nieznacznie, lewy może naprawię, bo Marek obdzielił tym co mu zostało - dzięki!). Dalsza podróż bez większych niespodzianek.
Pod drzwiami jestem ok. 11:40, dzownię a tu się okazuje że Marcus śpi i dopiero go obudziłem :P Budzik niby nastawił na wcześniej, ale widocznie nie zadziałał... No to wchodzę, standardowo - gadu gadu, pierdu pierdu, zmieniam oponę, hapię łańcuchy, znowu gadu gadu i do domu :)
O ile droga "tam" była niezła (lekko padał śnieg rano, ale było to fajne, do tego z wiatrem), to powrót nieco gorzej. Nie dość że opona kolcowana stawia wyraźnie wyższe opory niż zwykła, to zamiast 400 waży 900g, co jednak na podjeździe czuć. Tam jechałem 2h40, spowrotem - 3h20... Do tego dotkliwie marznęły mi ręce - rękawiczki zawilgotniały (mimo że miałem 2 pary). Ochraniacze na buty za to całkiem nieźle się sprawiły, chociaż po zdjęciu okazało się że lewa skarpetka mokra, z tym że zdaje się że z góry mi do ochraniacza nieco woda leciała. A wiadomo, lewy but bardziej na wodę narażony, choćby od samochodów. Prawa skarpetka wilgotna miejscami.
Nie było źle, palce w nogach czuły się dobrze. W rękach najwyżej przeciętnie.
No i przygoda z lampką ponownie - 4 km od domu odpadła identycznie jak ostatnio na przejeździe kolejowym. I znowu znalazłem i klosz, i żarówkę - widocznie złego diabeł nie bierze :P
No i znowu nie będzie mnie na głownej BS... :(
Jeszcze przed wyjazdem zerknąłem na telefon - Marek napisał żebym mu dętkę kupił. Niestety jedyny sklep który znalazłem był zamknięty, dodatkowo zatrzymując się przed nim wywinąłem widowiskowego orła. Straty - uszkodzona owijka na lewym i prawym rogu (prawy bardzo nieznacznie, lewy może naprawię, bo Marek obdzielił tym co mu zostało - dzięki!). Dalsza podróż bez większych niespodzianek.
Pod drzwiami jestem ok. 11:40, dzownię a tu się okazuje że Marcus śpi i dopiero go obudziłem :P Budzik niby nastawił na wcześniej, ale widocznie nie zadziałał... No to wchodzę, standardowo - gadu gadu, pierdu pierdu, zmieniam oponę, hapię łańcuchy, znowu gadu gadu i do domu :)
O ile droga "tam" była niezła (lekko padał śnieg rano, ale było to fajne, do tego z wiatrem), to powrót nieco gorzej. Nie dość że opona kolcowana stawia wyraźnie wyższe opory niż zwykła, to zamiast 400 waży 900g, co jednak na podjeździe czuć. Tam jechałem 2h40, spowrotem - 3h20... Do tego dotkliwie marznęły mi ręce - rękawiczki zawilgotniały (mimo że miałem 2 pary). Ochraniacze na buty za to całkiem nieźle się sprawiły, chociaż po zdjęciu okazało się że lewa skarpetka mokra, z tym że zdaje się że z góry mi do ochraniacza nieco woda leciała. A wiadomo, lewy but bardziej na wodę narażony, choćby od samochodów. Prawa skarpetka wilgotna miejscami.
Nie było źle, palce w nogach czuły się dobrze. W rękach najwyżej przeciętnie.
No i przygoda z lampką ponownie - 4 km od domu odpadła identycznie jak ostatnio na przejeździe kolejowym. I znowu znalazłem i klosz, i żarówkę - widocznie złego diabeł nie bierze :P
No i znowu nie będzie mnie na głownej BS... :(