Bałkany - dzień 6
Wtorek, 7 lipca 2009 | dodano:14.08.2009
- DST: 117.71km
- Czas: 05:26
- VAVG 21.66km/h
- VMAX 34.69km/h
- Sprzęt: Giant
- Aktywność: Jazda na rowerze
Rano przychodzi Szandor z winem i bimberkiem, za który serdecznie dziękujemy. Szybko ruszamy – bo ok. 8:30, na granicy z Rumunią jesteśmy też szybciutko. Jeszcze na Węgrzech jesteśmy w pierwszym „żywym” mieście – wcześniej same wsie, w których na dobrą sprawę ludzi nie było widać.
Granicę przekraczamy „na dowód”, robimy foty i jedziemy do Carei. W mieście wybieram pieniądze, które rzeczywiście okazują się być bardzo ładne – tak jak to Paweł mówił; dodatkową atrakcją jest to, że bankomat przywitał mnie z imienia i nazwiska.
Architektura domów jest znacząco inna niż wcześniej – długie rynny wiszące nad ziemią, na kantach dachów ozdoby. Ciekawym rozwiązaniem są też słupki kilometrowe, których bardzo mi brakuje w innych krajach.
Przeczekujemy deszcz i ruszamy do Satu Mare. Miasto jak inne, zakupy i dalej – infrastruktura rowerowa gorsza niż w Polsce. Około godziny 20 Paweł „kupuje” u prywaciarza warzywa za dobre słowo i czekoladę dla dzieciaków. Rozbijamy się na wale, kombinujemy wodę od lokalnych i pijemy zdobycznego tokaja.
Granicę przekraczamy „na dowód”, robimy foty i jedziemy do Carei. W mieście wybieram pieniądze, które rzeczywiście okazują się być bardzo ładne – tak jak to Paweł mówił; dodatkową atrakcją jest to, że bankomat przywitał mnie z imienia i nazwiska.
Architektura domów jest znacząco inna niż wcześniej – długie rynny wiszące nad ziemią, na kantach dachów ozdoby. Ciekawym rozwiązaniem są też słupki kilometrowe, których bardzo mi brakuje w innych krajach.
Przeczekujemy deszcz i ruszamy do Satu Mare. Miasto jak inne, zakupy i dalej – infrastruktura rowerowa gorsza niż w Polsce. Około godziny 20 Paweł „kupuje” u prywaciarza warzywa za dobre słowo i czekoladę dla dzieciaków. Rozbijamy się na wale, kombinujemy wodę od lokalnych i pijemy zdobycznego tokaja.