Bałkany - dzień 26
Poniedziałek, 27 lipca 2009 | dodano:14.08.2009
- DST: 67.26km
- Czas: 03:47
- VAVG 17.78km/h
- VMAX 49.10km/h
- Sprzęt: Giant
- Aktywność: Jazda na rowerze
Zbieramy się wręcz nienormalnie długo, co owocuje tym, że wieczorem stawiam ultimatum – wyjazd najpóźniej o 10:00. Przy okazji robię sporo fotek owadów.
Dzień zaczynamy od ciężkiego podjazdu – nie tyle długi, co bardzo stromy. Po zjeździe Marek przyznaje się, że wypadł lekko z zakrętu – może będzie jeździł ostrożniej.
W końcu wyjeżdżamy na główną ulicę – tą, którą mieliśmy jechać cały czas. Prawdopodobnie drogę zgubiliśmy jeszcze w Mitrovicy – nie mieliśmy wjeżdżać do serbskiej części.
Postój przy sklepie, podczas którego obserwujemy ciekawe zjawisko – koparka duńskiego oddziału sił KFOR kierowana przez kobietę. Wyglądało lekko komicznie.
Dalsza jazda przyjemna – cały czas tylko lekkie nachylenie. Mijamy piękne jezioro Gazivodzko, wzdłuż której droga jest płaska i bardzo tunelowo-mostowa, co się nam podoba.
Odprawa graniczna bardzo szybka i bez problemu. W Serbii kupujemy małe conieco za euro – na szczęście się da, bo dinarów nie mamy. Trochę dalej Marek traci drugą szprychę – wracam się ok. 3 km, ale okazuje się że nie jestem potrzebny.
Granica z Czarnogórą trochę zaskakuje nagłym pojawieniem się i bardzo szerokim pasem „ziemi niczyjej”, w którym robimy małe zakupy.
Nocleg łapiemy „na gospodarza” - gospodyni robi nam herbatę i częstuje słodkim ciastkiem. Gadka nie bardzo się klei, bo gospodarze nie mówią po angielsku, do tego Paweł robi kolację i nie może przyjść.
Dzień zaczynamy od ciężkiego podjazdu – nie tyle długi, co bardzo stromy. Po zjeździe Marek przyznaje się, że wypadł lekko z zakrętu – może będzie jeździł ostrożniej.
W końcu wyjeżdżamy na główną ulicę – tą, którą mieliśmy jechać cały czas. Prawdopodobnie drogę zgubiliśmy jeszcze w Mitrovicy – nie mieliśmy wjeżdżać do serbskiej części.
Postój przy sklepie, podczas którego obserwujemy ciekawe zjawisko – koparka duńskiego oddziału sił KFOR kierowana przez kobietę. Wyglądało lekko komicznie.
Dalsza jazda przyjemna – cały czas tylko lekkie nachylenie. Mijamy piękne jezioro Gazivodzko, wzdłuż której droga jest płaska i bardzo tunelowo-mostowa, co się nam podoba.
Odprawa graniczna bardzo szybka i bez problemu. W Serbii kupujemy małe conieco za euro – na szczęście się da, bo dinarów nie mamy. Trochę dalej Marek traci drugą szprychę – wracam się ok. 3 km, ale okazuje się że nie jestem potrzebny.
Granica z Czarnogórą trochę zaskakuje nagłym pojawieniem się i bardzo szerokim pasem „ziemi niczyjej”, w którym robimy małe zakupy.
Nocleg łapiemy „na gospodarza” - gospodyni robi nam herbatę i częstuje słodkim ciastkiem. Gadka nie bardzo się klei, bo gospodarze nie mówią po angielsku, do tego Paweł robi kolację i nie może przyjść.