Wpisy archiwalne w miesiącu
Lipiec, 2009
Dystans całkowity: | 2739.18 km (w terenie 15.00 km; 0.55%) |
Czas w ruchu: | 139:14 |
Średnia prędkość: | 19.67 km/h |
Maksymalna prędkość: | 80.00 km/h |
Suma podjazdów: | 760 m |
Maks. tętno maksymalne: | 192 (97 %) |
Maks. tętno średnie: | 142 (72 %) |
Suma kalorii: | 3218 kcal |
Liczba aktywności: | 30 |
Średnio na aktywność: | 91.31 km i 4h 38m |
Więcej statystyk |
Bałkany - dzień 10
Sobota, 11 lipca 2009 | dodano:14.08.2009
- DST: 77.65km
- Czas: 03:33
- VAVG 21.87km/h
- VMAX 60.45km/h
- Sprzęt: Giant
- Aktywność: Jazda na rowerze
Ok. 11:00 przychodzą państwo opiekujący się domem – myśleli, że już się zebraliśmy, ale tego dnia szło nam to dosyć opornie. Ok. 13:00 wyjazd; na dzień dobry podjazd który wczoraj zjeżdżaliśmy.
Dzień luźny – powoli obok Falticeni, Taru-neamt gdzie jemy pizzę, a przy okazji leje deszcz. Nocleg w strasznej norze – 25 lei za osobę, do tego warunki gorsze niż w Domu Polskim – jakieś robaki, w kuchni pod zlewem wiadro zamiast odpływu, brzydkie łóżka itp.
Dzień luźny – powoli obok Falticeni, Taru-neamt gdzie jemy pizzę, a przy okazji leje deszcz. Nocleg w strasznej norze – 25 lei za osobę, do tego warunki gorsze niż w Domu Polskim – jakieś robaki, w kuchni pod zlewem wiadro zamiast odpływu, brzydkie łóżka itp.
Bałkany - dzień 9
Piątek, 10 lipca 2009 | dodano:14.08.2009
- DST: 138.53km
- Czas: 06:30
- VAVG 21.31km/h
- VMAX 55.50km/h
- Sprzęt: Giant
- Aktywność: Jazda na rowerze
Rano śniadanie i z 15-minutowym spóźnieniem spotykamy się z Pawłem.
Podjazd na Prislop bardzo ładny pod względem widokowym. Mijają nas spotkani dzień wcześniej Polacy, z którymi na samej przełęczy zamieniamy parę słów. Spotykamy też Anglika i Amerykanina mieszkających w Łodzi; Amerykanin stwierdza, że to nie do wiary wyjechać tak ciężkimi rowerami, no ale oni lubią przesadzać. Zjeżdżamy po długiej przerwie – widoki znowu piękne, niestety jest pod wiatr a droga jak ser szwajcarski. Uszkodzeniu ulega moja komórka – wyłącza się przy próbie ładowania, a w środku coś lata.
Po drodze do Kaczycy odwiedzamy kościół w Carlibabie, który ciągle jest przyozdabiany malowidłami – artysta akurat w środku malował napis na niby-zwoju.
Urywam drugi raz ekspander, naprawa ponownie przez zawiązanie supełka (sprawdza się).
Do Kaczycy przyjeżdżamy późno, bo ok. 21:40, jest już ciemno. Po krótkich poszukiwaniach trafiamy do Domu Polskiego – rodzaj schroniska turstycznego. Paweł dzwoni do właścicielki, która stwierdza że nie chce się jej przyjść, a klucz jest pod wycieraczką. W samym domu ciekawe napisy, np. o śmieci w umywałki.
Paweł nagrywa długaśne nagranie – jakieś 55 minut, przez ten czas zdążyłem wypić piwo.
Podjazd na Prislop bardzo ładny pod względem widokowym. Mijają nas spotkani dzień wcześniej Polacy, z którymi na samej przełęczy zamieniamy parę słów. Spotykamy też Anglika i Amerykanina mieszkających w Łodzi; Amerykanin stwierdza, że to nie do wiary wyjechać tak ciężkimi rowerami, no ale oni lubią przesadzać. Zjeżdżamy po długiej przerwie – widoki znowu piękne, niestety jest pod wiatr a droga jak ser szwajcarski. Uszkodzeniu ulega moja komórka – wyłącza się przy próbie ładowania, a w środku coś lata.
Po drodze do Kaczycy odwiedzamy kościół w Carlibabie, który ciągle jest przyozdabiany malowidłami – artysta akurat w środku malował napis na niby-zwoju.
Urywam drugi raz ekspander, naprawa ponownie przez zawiązanie supełka (sprawdza się).
Do Kaczycy przyjeżdżamy późno, bo ok. 21:40, jest już ciemno. Po krótkich poszukiwaniach trafiamy do Domu Polskiego – rodzaj schroniska turstycznego. Paweł dzwoni do właścicielki, która stwierdza że nie chce się jej przyjść, a klucz jest pod wycieraczką. W samym domu ciekawe napisy, np. o śmieci w umywałki.
Paweł nagrywa długaśne nagranie – jakieś 55 minut, przez ten czas zdążyłem wypić piwo.
Bałkany - dzień 8
Czwartek, 9 lipca 2009 | dodano:14.08.2009
- DST: 100.76km
- Czas: 05:14
- VAVG 19.25km/h
- VMAX 45.33km/h
- Sprzęt: Giant
- Aktywność: Jazda na rowerze
Dziś pierwszy i chyba ostatni dzień, w którym Paweł zebrał się pierwszy – dalej nie wiem jak to możliwe. Przy wyjeździe zaczepia nas mała i pomarszczona kobiecina i próbuje przybliżyć nam trasę używając wyrażenia „dupa Calinesti”, co bawi nas niesłychanie.
Zaczynamy od zjazdu, a później niestety góra-dół. Od Byrsany jest w górę, ale wzdłuż rzeki, więc całkiem OK. Ludzie mijani ciekawi nas, dzieci pozdrawiają, ładne widoki – jednym słowem idylla. Po drodze zwiedzamy kościoły, co nie odpowiada Szymonowi, ale cóż – nie można mieć wszystkiego.
Obserwacja ze sklepu: mają dużo polskich rzeczy, ale np. woda jest droższa niż coca-cola.
W czasie postoju na stacji zaczepia nas pani, która prawdopodobnie jest pod wpływem czegoś, być może jest to miejscowa ku... znaczy ten, ladacznica. Gada z nami, Szymon zalicza kilka obściskiwań po zadku. Szybka ewakuacja do Borszy, gdzie pod hipermarketem spotykamy Polaków w białej Corsie, którzy uprawiają raczej turystykę pieszą. Ok. 21:30 na podjeździe na Prislop rozbijamy się – Paweł przy źródełku, my na polance dosyć wysoko – bardzo ciekawa miejscówka. Podczas kolacji coś nas straszy, ale okazuje się że to nic takiego – prawdopodobnie drzewo.
Zaczynamy od zjazdu, a później niestety góra-dół. Od Byrsany jest w górę, ale wzdłuż rzeki, więc całkiem OK. Ludzie mijani ciekawi nas, dzieci pozdrawiają, ładne widoki – jednym słowem idylla. Po drodze zwiedzamy kościoły, co nie odpowiada Szymonowi, ale cóż – nie można mieć wszystkiego.
Obserwacja ze sklepu: mają dużo polskich rzeczy, ale np. woda jest droższa niż coca-cola.
W czasie postoju na stacji zaczepia nas pani, która prawdopodobnie jest pod wpływem czegoś, być może jest to miejscowa ku... znaczy ten, ladacznica. Gada z nami, Szymon zalicza kilka obściskiwań po zadku. Szybka ewakuacja do Borszy, gdzie pod hipermarketem spotykamy Polaków w białej Corsie, którzy uprawiają raczej turystykę pieszą. Ok. 21:30 na podjeździe na Prislop rozbijamy się – Paweł przy źródełku, my na polance dosyć wysoko – bardzo ciekawa miejscówka. Podczas kolacji coś nas straszy, ale okazuje się że to nic takiego – prawdopodobnie drzewo.
Bałkany - dzień 7
Środa, 8 lipca 2009 | dodano:14.08.2009
- DST: 96.62km
- Czas: 05:29
- VAVG 17.62km/h
- VMAX 50.88km/h
- Sprzęt: Giant
- Aktywność: Jazda na rowerze
Przez pole koło którego śpimy przechodzi pan ze szpadlem i pani z torebką, nie niepokojąc nas jednak. Jedziemy do Baia Mare, gdzie robimy baaardzo długą przerwę, na przykład na zakupy na targu. Gorąco, duszno, nie chce się jechać.
W parku przy kościele ucinam drzemkę, po czym idziemy szukać pocztówek, których niestety nie znajdujemy na poczcie ani nigdzie indziej. Jedziemy zatem do Sudesti i oglądamy drewniany kościółek – od zewnątrz i wewnątrz dzięki uprzejmości pani z wielkim kluczem.
Wjazd na przełęcz Neteda, zjazd i nocleg w bardzo ładnej kwaterze prywatnej, gdzie gospodyni nawet robi nam pranie w pralce.
W parku przy kościele ucinam drzemkę, po czym idziemy szukać pocztówek, których niestety nie znajdujemy na poczcie ani nigdzie indziej. Jedziemy zatem do Sudesti i oglądamy drewniany kościółek – od zewnątrz i wewnątrz dzięki uprzejmości pani z wielkim kluczem.
Wjazd na przełęcz Neteda, zjazd i nocleg w bardzo ładnej kwaterze prywatnej, gdzie gospodyni nawet robi nam pranie w pralce.
Bałkany - dzień 6
Wtorek, 7 lipca 2009 | dodano:14.08.2009
- DST: 117.71km
- Czas: 05:26
- VAVG 21.66km/h
- VMAX 34.69km/h
- Sprzęt: Giant
- Aktywność: Jazda na rowerze
Rano przychodzi Szandor z winem i bimberkiem, za który serdecznie dziękujemy. Szybko ruszamy – bo ok. 8:30, na granicy z Rumunią jesteśmy też szybciutko. Jeszcze na Węgrzech jesteśmy w pierwszym „żywym” mieście – wcześniej same wsie, w których na dobrą sprawę ludzi nie było widać.
Granicę przekraczamy „na dowód”, robimy foty i jedziemy do Carei. W mieście wybieram pieniądze, które rzeczywiście okazują się być bardzo ładne – tak jak to Paweł mówił; dodatkową atrakcją jest to, że bankomat przywitał mnie z imienia i nazwiska.
Architektura domów jest znacząco inna niż wcześniej – długie rynny wiszące nad ziemią, na kantach dachów ozdoby. Ciekawym rozwiązaniem są też słupki kilometrowe, których bardzo mi brakuje w innych krajach.
Przeczekujemy deszcz i ruszamy do Satu Mare. Miasto jak inne, zakupy i dalej – infrastruktura rowerowa gorsza niż w Polsce. Około godziny 20 Paweł „kupuje” u prywaciarza warzywa za dobre słowo i czekoladę dla dzieciaków. Rozbijamy się na wale, kombinujemy wodę od lokalnych i pijemy zdobycznego tokaja.
Granicę przekraczamy „na dowód”, robimy foty i jedziemy do Carei. W mieście wybieram pieniądze, które rzeczywiście okazują się być bardzo ładne – tak jak to Paweł mówił; dodatkową atrakcją jest to, że bankomat przywitał mnie z imienia i nazwiska.
Architektura domów jest znacząco inna niż wcześniej – długie rynny wiszące nad ziemią, na kantach dachów ozdoby. Ciekawym rozwiązaniem są też słupki kilometrowe, których bardzo mi brakuje w innych krajach.
Przeczekujemy deszcz i ruszamy do Satu Mare. Miasto jak inne, zakupy i dalej – infrastruktura rowerowa gorsza niż w Polsce. Około godziny 20 Paweł „kupuje” u prywaciarza warzywa za dobre słowo i czekoladę dla dzieciaków. Rozbijamy się na wale, kombinujemy wodę od lokalnych i pijemy zdobycznego tokaja.
Bałkany - dzień 5
Poniedziałek, 6 lipca 2009 | dodano:14.08.2009
- DST: 107.03km
- Czas: 04:59
- VAVG 21.48km/h
- VMAX 49.46km/h
- Sprzęt: Giant
- Aktywność: Jazda na rowerze
Zaczyna się straszny upał. Jedziemy w miarę dobrym tempem, ale mamy bardzo dużo postojów. W Mad najdłuższy postój – upał niemalże nie daje jechać. Orientacyjnie jest ok. 33 stopnie – wydaje się to nam upałem strasznym, ale później były gorsze dni. W Tokaju spotykamy polaków, którzy też rowerują, jednak akurat teraz są samochodem (taaa...). Jedziemy do Nagycośtam, po drodze kupuję piwo, które by kupić muszę pokazać dowód osobisty (skandal!).
Rozkładamy się nieco dalej na skraju boiska już prawie w nocy; przy robieniu kolacji podjeżdża auto, z którego wychodzi wielki facet z drewnianą pałą. Okazuje się, że to ochroniarz Szandor, który jest bardziej przestraszony niż my. W końcu daje nam tu zostać i trochę z nami rozmawia, chociaż mówi bardzo po angielsku. Po kolacji jedzie, a my idziemy spać.
Rozkładamy się nieco dalej na skraju boiska już prawie w nocy; przy robieniu kolacji podjeżdża auto, z którego wychodzi wielki facet z drewnianą pałą. Okazuje się, że to ochroniarz Szandor, który jest bardziej przestraszony niż my. W końcu daje nam tu zostać i trochę z nami rozmawia, chociaż mówi bardzo po angielsku. Po kolacji jedzie, a my idziemy spać.
Bałkany - dzień 4
Niedziela, 5 lipca 2009 | dodano:14.08.2009
- DST: 119.86km
- Czas: 05:11
- VAVG 23.12km/h
- VMAX 67.34km/h
- Sprzęt: Giant
- Aktywność: Jazda na rowerze
Ok. 9:30 ruszamy na Preszov. Jedziemy szybko, co potwierdza średnia końca dnia. Zauważam, że Paweł regularnie odpada na podjazdach – być może to wina tego, że jeździ z niską kadencją? W Preszowie postój przy Tesco i integracja z lokalnymi rumunami czy też cyganami.
Droga na Koszyce spokojna – straszy nas burza, ale kończy się na jeździe po mokrym asfalcie i lekkim deszczyku. Część drogi jedziemy ekspresówką, jednak nic nas nie zatrzymuje, co więcej – gdy zastanawiamy się czy aby na pewno tędy jechać mija nas dwóch rowerzystów. W Koszycach robimy postój przy fontannie strzelającej wodą w takt muzyki, po czym jedziemy na Węgry.
W kraju ludzi mówiących co najmniej dziwnie myjemy się przy hydrancie, co jest dla mnie nowym doświadczeniem. Policja mija nas przy tym 2 razy, nie zatrzymują się jednak. Namiot rozbijamy na polu niedaleko. Jemy, relacja nagrywana przez Pawła i spać.
Droga na Koszyce spokojna – straszy nas burza, ale kończy się na jeździe po mokrym asfalcie i lekkim deszczyku. Część drogi jedziemy ekspresówką, jednak nic nas nie zatrzymuje, co więcej – gdy zastanawiamy się czy aby na pewno tędy jechać mija nas dwóch rowerzystów. W Koszycach robimy postój przy fontannie strzelającej wodą w takt muzyki, po czym jedziemy na Węgry.
W kraju ludzi mówiących co najmniej dziwnie myjemy się przy hydrancie, co jest dla mnie nowym doświadczeniem. Policja mija nas przy tym 2 razy, nie zatrzymują się jednak. Namiot rozbijamy na polu niedaleko. Jemy, relacja nagrywana przez Pawła i spać.
Bałkany - dzień 3
Sobota, 4 lipca 2009 | dodano:14.08.2009
- DST: 90.59km
- Czas: 04:32
- VAVG 19.98km/h
- VMAX 60.45km/h
- Sprzęt: Giant
- Aktywność: Jazda na rowerze
Budzik dzwoni o 6, jednak wstajemy o 7 – straszliwie nam się nie chce wstawać. Próbuję umyć się w zalewie, ale niestety nie udaje się – zejście do wody ekstremalnie trudne. Bardzo ładnie zalew wygląda za to rano, co widać na zdjęciach.
Jedziemy na wieś Cerny Vah – wygląda jak wymarły skansen, dalej droga z zakazem (park narodowy do Liptovskej Teplicy i dalej – Strba-Lucivna-Svit-Poprad. W Popradzie długa przerwa, robimy pół kilo makaronu, ale zjeść zdołaliśmy ¾ tego – reszta dla ptaków.
Po przerwie jedziemy do Starej Lubovni, gdzie ok. 20:15 spotykamy się z Pawłem i Szymonem. Obóz rozbijamy nieco za miastem na wzgórzu, niepokoi nas tylko pan w aucie terenowym, ale w końcu stwierdza że możemy tu spać. Zatem piwo, pierwsza relacja nagrywana przez Pawła, po czym udajemy się na sen.
Jedziemy na wieś Cerny Vah – wygląda jak wymarły skansen, dalej droga z zakazem (park narodowy do Liptovskej Teplicy i dalej – Strba-Lucivna-Svit-Poprad. W Popradzie długa przerwa, robimy pół kilo makaronu, ale zjeść zdołaliśmy ¾ tego – reszta dla ptaków.
Po przerwie jedziemy do Starej Lubovni, gdzie ok. 20:15 spotykamy się z Pawłem i Szymonem. Obóz rozbijamy nieco za miastem na wzgórzu, niepokoi nas tylko pan w aucie terenowym, ale w końcu stwierdza że możemy tu spać. Zatem piwo, pierwsza relacja nagrywana przez Pawła, po czym udajemy się na sen.
Bałkany - dzień 2
Piątek, 3 lipca 2009 | dodano:14.08.2009
- DST: 102.99km
- Czas: 05:23
- VAVG 19.13km/h
- VMAX 53.42km/h
- Sprzęt: Giant
- Aktywność: Jazda na rowerze
Pobudka ok. 7 rano, wyjazd ok. 9:30 – wydaje mi się to długim czasem, jednak jak się okazuje w toku wyprawy to taki standard.
Z Namestova jedziemy do Tvrdosina, dalej do Liptovskiego Mikulasza przez przełęcz. Podjazd ciężki i prowadzący przez Przełęcz Muchową – na szczycie stajesz obowiązkowo z rojem much nad głową. Trudy podjazdu wynagradza zjazd – Marcus gna na złamanie karku, a od mojej przedniej obręczy na dole standardowo można się oparzyć.
Na rynku w Liptovskim Mikulaszu następny „kociołek” połączony z dłuższą przerwą. Przez Liptovski Hradok jedziemy do Kralovej Lehoty, dalej do Svarzina i nad zbiornik Cerny Vah, gdzie ekspresowo rozkładamy namiot w związku z nadchodzącym deszczem. Dopada nas już przy rozkładaniu – ja rzucam rower, Marcus jeszcze zakłada pokrowiec na Brooksa i lecimy do namiotu, który póki co stoi na 2 szpilkach. Okazuje się że wystarczyło. Po deszczu jemy kolację, pakujemy rzeczy do namiotu i spać.
W tym dniu znowu przykre zdarzenie – zgubiłem wtyczkę do dynama w piaście. Mała i tania rzecz, ale trudno dostać.
Z Namestova jedziemy do Tvrdosina, dalej do Liptovskiego Mikulasza przez przełęcz. Podjazd ciężki i prowadzący przez Przełęcz Muchową – na szczycie stajesz obowiązkowo z rojem much nad głową. Trudy podjazdu wynagradza zjazd – Marcus gna na złamanie karku, a od mojej przedniej obręczy na dole standardowo można się oparzyć.
Na rynku w Liptovskim Mikulaszu następny „kociołek” połączony z dłuższą przerwą. Przez Liptovski Hradok jedziemy do Kralovej Lehoty, dalej do Svarzina i nad zbiornik Cerny Vah, gdzie ekspresowo rozkładamy namiot w związku z nadchodzącym deszczem. Dopada nas już przy rozkładaniu – ja rzucam rower, Marcus jeszcze zakłada pokrowiec na Brooksa i lecimy do namiotu, który póki co stoi na 2 szpilkach. Okazuje się że wystarczyło. Po deszczu jemy kolację, pakujemy rzeczy do namiotu i spać.
W tym dniu znowu przykre zdarzenie – zgubiłem wtyczkę do dynama w piaście. Mała i tania rzecz, ale trudno dostać.
Bałkany - dzień 1
Czwartek, 2 lipca 2009 | dodano:14.08.2009
- DST: 85.40km
- Czas: 04:25
- VAVG 19.34km/h
- VMAX 47.70km/h
- Sprzęt: Giant
- Aktywność: Jazda na rowerze
Wyjazd rowerowy do Pszczyny o godzinie 9:30. Nie obyło się bez problemów – po drodze poprawiam kilka razy wór, który notorycznie spada – w końcu wracam do sprawdzonego ustawienia „w poprzek”. W Pszczynie ląduję o 11:00, dobry człowiek pomaga mi przenieść rower przejściem nadtornym. Pociąg jak pociąg – jedzie, z ciekawostek – jeszcze w Pszczynie wsiadł facet z karbonową Meridą z pełnym XT.
Ok. 13:00 wysiadam na dworcu w Żywcu, Marek dociera dopiero 14:30. Czekamy na rynku na koniec deszczu, który niestety nie nadchodzi, zatem jedziemy w stronę Słowacji. Niestety po drodze wypadek – Marek wywala się na rynience odprowadzającej wodę czy też styku dylatacyjnym, umiejscowionym dosyć nieprzemyślanie – prawie równolegle do drogi.
Około 18 jemy obiadokolację w postaci „kociołków do syta” na przejściu granicznym w Korbielowie pod budką strażników. Zjazd do Namestova, gdzie nocujemy na tym samym polu namiotowym, na którym we wrześniu zeszłego roku nocowałem nielegalnie z Szamanem. Tym razem nocujemy legalnie, bodajże 8 euro za 2 osoby.
Zdjęcia z wyprawy:
Album na Google Photos
Ok. 13:00 wysiadam na dworcu w Żywcu, Marek dociera dopiero 14:30. Czekamy na rynku na koniec deszczu, który niestety nie nadchodzi, zatem jedziemy w stronę Słowacji. Niestety po drodze wypadek – Marek wywala się na rynience odprowadzającej wodę czy też styku dylatacyjnym, umiejscowionym dosyć nieprzemyślanie – prawie równolegle do drogi.
Około 18 jemy obiadokolację w postaci „kociołków do syta” na przejściu granicznym w Korbielowie pod budką strażników. Zjazd do Namestova, gdzie nocujemy na tym samym polu namiotowym, na którym we wrześniu zeszłego roku nocowałem nielegalnie z Szamanem. Tym razem nocujemy legalnie, bodajże 8 euro za 2 osoby.
Zdjęcia z wyprawy:
Album na Google Photos