madman

 Info

baton rowerowy bikestats.pl

 Moje rowery

Giant 27958 km

 Znajomi

wszyscy znajomi(8)

 Szukaj

 Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy madman.bikestats.pl

 Archiwum

 Linki

Bałkany - dzień 28

Środa, 29 lipca 2009 | dodano:14.08.2009
  • DST: 71.64km
  • Czas: 04:22
  • VAVG 16.41km/h
  • VMAX 60.56km/h
  • Sprzęt: Giant
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Wyjazd ok. 10:30, jakąś godzinę po kolegach jadących samochodem. Niestety wbrew logice (jedziemy w dół biegu Tary) zaczynamy od podjazdu, stosunkowo rzadko bywa „z górki”, z reguły jedziemy pod górę. Robimy postój przy moście nad Tarą – ceny okrutnie wysokie, ale co zrobić – brak alternatyw, a my jesteśmy głodni.
Jedziemy do Żabliaka i jest jeszcze gorzej – 10 km podjazdu, na który Marek wjeżdża mocno wnerwiony. Zjeżdżamy, ale zjazdu jest mało – to dobrze, bo mniej będziemy podjeżdżać. Przy markecie w Żabliaku spotykamy Polaków, którzy wskazują nam pole namiotowe – nie korzystamy, bo jest nam nie po drodze. Za to jemy pizzę i jedziemy na pole namiotowe z ulotki, którą w kanionie Tary dostał Marek od przejeżdżającego kierowcy – właściciela pola.
Jedziemy, ale zatrzymuje się auto i prowadzi nas na Euro Camp – 2 euro/osoba + 3 euro/namiot. Jadę sprawdzić na pole z ulotki – tylko 2 euro za osobę bez opłaty za namiot, ale koledzy jednak decydują utargować coś na poprzednim kampingu – staje na 2.5 euro/osoba. Paweł nagrywa relację, ja rozlewam piwo i idziemy spać.

Tarę i kanion Tary bez wahania mogę polecić do obejrzenia.

Bakany - dzień 27

Wtorek, 28 lipca 2009 | dodano:14.08.2009
  • DST: 104.10km
  • Czas: 05:22
  • VAVG 19.40km/h
  • VMAX 49.10km/h
  • Sprzęt: Giant
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Zbieramy się raczej ekspresowo i ok. 9:30 wyjeżdżamy po grzecznym wykręceniu się od kawy. Niedługo po wyjechaniu spotykamy Francuza, który jedzie w kierunku nam przeciwnym. Rower ma giermański, sakwy też, ale ma ciekawy detal – jednorożec na przednim błotniku.
W Rożajach postój na jedzenie – bardzo interesują się naszymi rowerami pewni chłopcy, Paweł sadza dwóch na siodle żeby zobaczyli jak się siedzi na takim rowerze.
Między Rożajami a Beranje zaliczamy podjazd kończący się bardzo fajnym zjazdem za tunelem. W Beranje jemy pizzę i udajemy się w kierunku Mojkovaca. Ostatni podjazd krótki – na szczycie jesteśmy ok. 20:00, szukamy kwatery – okazuje się że hotele drogie, a ciężko znaleźć coś innego. Pod sklepem spotykamy Polaków którzy też szukają noclegu, w końcu razem nocujemy po 10 euro/osoba w bardzo nowym pensjonacie – czuć jeszcze zapach świeżej farby. Po załatwieniu swoich spraw (pranie, mycie się, kolacja) rozmawiamy z nimi chwilę i idziemy spać.

Bałkany - dzień 26

Poniedziałek, 27 lipca 2009 | dodano:14.08.2009
  • DST: 67.26km
  • Czas: 03:47
  • VAVG 17.78km/h
  • VMAX 49.10km/h
  • Sprzęt: Giant
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Zbieramy się wręcz nienormalnie długo, co owocuje tym, że wieczorem stawiam ultimatum – wyjazd najpóźniej o 10:00. Przy okazji robię sporo fotek owadów.
Dzień zaczynamy od ciężkiego podjazdu – nie tyle długi, co bardzo stromy. Po zjeździe Marek przyznaje się, że wypadł lekko z zakrętu – może będzie jeździł ostrożniej.
W końcu wyjeżdżamy na główną ulicę – tą, którą mieliśmy jechać cały czas. Prawdopodobnie drogę zgubiliśmy jeszcze w Mitrovicy – nie mieliśmy wjeżdżać do serbskiej części.
Postój przy sklepie, podczas którego obserwujemy ciekawe zjawisko – koparka duńskiego oddziału sił KFOR kierowana przez kobietę. Wyglądało lekko komicznie.
Dalsza jazda przyjemna – cały czas tylko lekkie nachylenie. Mijamy piękne jezioro Gazivodzko, wzdłuż której droga jest płaska i bardzo tunelowo-mostowa, co się nam podoba.
Odprawa graniczna bardzo szybka i bez problemu. W Serbii kupujemy małe conieco za euro – na szczęście się da, bo dinarów nie mamy. Trochę dalej Marek traci drugą szprychę – wracam się ok. 3 km, ale okazuje się że nie jestem potrzebny.
Granica z Czarnogórą trochę zaskakuje nagłym pojawieniem się i bardzo szerokim pasem „ziemi niczyjej”, w którym robimy małe zakupy.
Nocleg łapiemy „na gospodarza” - gospodyni robi nam herbatę i częstuje słodkim ciastkiem. Gadka nie bardzo się klei, bo gospodarze nie mówią po angielsku, do tego Paweł robi kolację i nie może przyjść.

Bałkany - dzień 25

Niedziela, 26 lipca 2009 | dodano:14.08.2009
  • DST: 95.18km
  • Czas: 04:40
  • VAVG 20.40km/h
  • VMAX 45.87km/h
  • Sprzęt: Giant
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Pokonujemy z rana granicę z Kosowem – jest około 10 km od obozu, tak jak mówili wczoraj panowie przy sklepie. Kontrola graniczna szybka – tylko zerknięcie w paszporty na wjeździe, na drugim posterunku chyba w ogóle nic.
Od razu po wjeździe do Kosowa rzucają się mi w oczy 2 rzeczy – państwo wygląda jak wielki plac budowy i wielkie śmietnisko w jednym. Kosze na śmieci bywają i są używane, ale kiepsko z ich opróżnianiem. Ceny w sklepach są mocno umiarkowane.
Tego dnia (jest niedziela) mija nas bardzo dużo ślubów. Są bardzo charakterystyczne – kolumna aut na czele której jedzie samochód z flagą wystawioną za okno, wszyscy trąbią i błyskają światłami; dodatkowo auta korowodu mają jakieś ręczniki za szybami tudzież na lusterku. Pierwsze 3 były ciekawe, następne już tylko denerwowały, a minęło nas tego około 15.
W Prisztinie jemy obiad w pizzerii – Marek dostaje ponownie danie od Pytowa, a wszyscy dostają niezamówione dania, których jednak nie ma na rachunku – ciekawe.
Po obiadku jedziemy w kierunku Kosovskiej Mitrovicy; jeszcze w Prisztinie zatrzymuje nas patrol policji – okazuje się że Polacy i chcą z nami po prostu pogadać. Gadu-gadu, fotka i jedziemy dalej. Na ulicach widać bardzo dużo sił KFOR i patroli policji, miasto to jeden wielki plac budowy.
Nocleg – po długim błądzeniu w poszukiwaniu drogi na polu obok niej. Jak się jutro okaże – zjechaliśmy na złą drogę, ale trudno – podjazd jeszcze nikomu nie zaszkodził.

Bałkany - dzień 24

Sobota, 25 lipca 2009 | dodano:14.08.2009
  • DST: 86.00km
  • Czas: 04:13
  • VAVG 20.40km/h
  • Sprzęt: Giant
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Po nocy akademiku jemy śniadanie w stołówce i ruszamy do Mercatora w poszukiwaniu stelaża. Niestety znowu fiasko, zatem jedziemy w kierunku Prisztiny. Nieodłącznymi towarzyszami podróży w dzisiejszym dniu są wmordęwind oraz hyc.
Obiad jemy w lokalnej restauracji – wielki kotlet mielony i sałatka. Marek zamawia coś, co okazuje się daniem wymyślonym przez radzieckiego naukowca Pytowa.
Mały wypadek w trasie – wypina mi się licznik, przy upadku na ziemię wypada z niego klapka baterii, co skutkuje skasowaniem ODO i czasu ogólnego. Trudno – będę odtwarzał z danych podróży.
W mejscowości Raca kupujemy piwo, chleb i coś jeszcze, ja dostaję gratis od pani sprzedawczyni pomidora. Przy okazji socjalizujemy się z tubylcami i robimy zbiorcze zdjęcie z nimi. Nocleg – na polu za wsią.

Bałkany - dzień 23

Piątek, 24 lipca 2009 | dodano:14.08.2009
  • DST: 71.38km
  • Czas: 03:17
  • VAVG 21.74km/h
  • VMAX 48.56km/h
  • Sprzęt: Giant
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Poza panią z koszem na plecach nie było innych gości przechodzących blisko obozu.
Pęka mi drugi stelaż – może być problem później, na szczęście nic więcej już się nie psuje w namiocie.
Wyjazd w stronę Nisza – pęka mi linka tylnej przerzutki, na szczęście Paweł ratuje sytuację odpowiednim śrubokrętem (ja i Marek niestety nie mamy).
Upał staje się nie do zniesienia, często zatrzymujemy się na picie i lody. W końcu ok. 16:30 lądujemy w Niszu, gdzie Marek dzwoni do Milana – ten przychodzi za ok. 20 minut. Wskazuje nam drogę do akademika, gdzie chwilę po nas przyjeżdża z drugim Milanem swoim Renault.
Zakwaterowanie się w akademiku szybkie – biorą nasze paszporty i dają potwierdzenie zameldowania z policji (podobno standardowa procedura), stawiamy rowery za ladę a bagaże wrzucamy do pokoju o całkiem wystarczającym standardzie.
Myjemy się i idziemy na kolację – akurat z internetu korzysta student z Rzeszowa, który przyjechał na turniej tenisa stołowego akurat rozgrywany w Niszu (gra sporo naszych – Warszawa, Rzeszów, Częstochowa i Wrocław).
Wieczorem idziemy zwiedzać Nisz – księgarnia, galeria sztuki którą chyba prowadził duży Milan, lody w tradycyjnej lodziarni, po których żegnamy się z Milanami i wracamy do akademika – akurat kończy się mecz siatkówki Serbia-Rosja, który wygrywają Serbowie.
Opracowujemy plan na kolejne dni i spać.

Bałkany - dzień 22

Czwartek, 23 lipca 2009 | dodano:14.08.2009
  • DST: 109.10km
  • Czas: 05:12
  • VAVG 20.98km/h
  • VMAX 47.70km/h
  • Sprzęt: Giant
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Pobudka standardowo bardzo późno. Jedziemy znowu do rowerowego – Paweł chce kupić nóżkę, co mu się nie udaje niestety. Jedziemy zatem w stronę granicy z Serbią, po drodze tylko 1 postój – do granicy bliziutko.
Odprawa szybka i sprawna, za granicą wymieniam 10 euro na dinary, Paweł próbuje wymienić lewy ale kurs jest zabójczo niski, więc rezygnuje i robi to w pierwszym mieście za granicą, podobnie jak ja.
Samo miasto – ładne i zadbane, spory kontrast w porównaniu z miastami w Bułgarii. Niestety nie udaje się nam znaleźć restauracji ani pizzerii, więc spożywamy conieco przed sklepem. Robi się ciepło, ale nie jest duszno – droga do Pirotu znośna.
W Pirocie znowu poszukiwania pizzerii spełzają na niczym – jedna droga restauracja, więc dłuższy posiłek przed marketem. Po posiłku kierunek Nisz. Jako że robi się późno odbijamy w bok, bierzemy wodę od ludzi i jedziemy pod szkołę, gdzie jest źródełko w formie kranika. Myjemy się, nabieramy więcej wody i jedziemy na pole mijane wcześniej. Próbujemy rozbić się na ściernisku – bardzo ostre resztki źdźbeł zboża, więc cofamy się na łąkę.
Ponownie relacja nagrana przez Pawła i spać.

Bałkany - dzień 21

Środa, 22 lipca 2009 | dodano:14.08.2009
  • VMAX 80.00km/h
  • Sprzęt: Giant
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Zwiedzanie Sofii.

Rano decyzja o tym, że zostajemy w hostelu i zwiedzamy Sofię. Miasto duże, na drogach przeciętna dzicz. Najpierw w miarę szybko znajdujemy rowerowy – kupuję bidon i koszyk, Marek owijkę i gacie, Paweł ogląda liczniki.
Po rowerowym szukamy kafejki internetowej – znajdujemy jedną niezbyt tanią. Siedzimy godzinę – poczta, IRC, zgranie zdjęć i tym podobne głupoty.
Dalsze zwiedzanie – cerkwie, kościoły, synagoga, pocztówki. Obiad jemy w czymś przypominającym bar mleczny – jest niedrogo ale smacznie – za kotlet z ziemniakami, zupę i sałatkę płacę odpowiednik 14 złotych.
Zaczyna się upał – trochę jeszcze pozwiedzaliśmy, po czym Paweł idzie się zdrzemnąć, zaś ja z Markiem idziemy przejechać całą linię metra – 7 stacji w dwie strony.

Bałkany - dzień 20

Wtorek, 21 lipca 2009 | dodano:14.08.2009
  • DST: 59.78km
  • Czas: 03:17
  • VAVG 18.21km/h
  • VMAX 47.27km/h
  • Sprzęt: Giant
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Podczas śniadania niepokoi nas nieco rolnik koszący sierpem trawę dla zwierzaków. Na szczęście nic od nas nie chce. Jedziemy do Vratsy, w międzyczasie postój na jedzenie.
We Vratsy zakupy i pizza w pizzerii rodem z PRLu – kelnerka jakby wyjęta z „Misia”. Decydujemy się dojechać do Sofii pociągiem – okazuje się, że jest niedrogo i cywilizowanie.
W Sofii zagadnięty taksówkarz wiedzie nas do hostelu prowadzonego przez panią mówiącą nieźle po polsku.
20 lew za nocleg – sporo, ale trudno – w końcu centrum dużego miasta.

Bałkany - dzień 19

Poniedziałek, 20 lipca 2009 | dodano:14.08.2009
  • DST: 91.45km
  • Czas: 04:21
  • VAVG 21.02km/h
  • VMAX 56.01km/h
  • Sprzęt: Giant
  • Aktywność: Jazda na rowerze
Na śniadanie mamy niedobre parówki z suchym chlebem – lepsze to niż nic. Dan (facet z BMW) przyjeżdża ok. 9 rano – kończymy się zbierać, robimy fotkę i wyjazd w kierunku Bechet. Jest słonecznie, ale rześko.
Paweł jak się okazuje ma wielką ochotę na arbuza. Tak wielką, że gdy jedzie auto z arbuzami zatrzymuje je i kupuje od razu z paki średnią sztukę za 5 lei. Arbuza jemy na targowisku, które jest tego dnia nieczynne. Nieco dalej przy hydrancie robimy pranie i jazda do granicy.
Przy sklepie w Bechet posiłek celem wydania reszty lei i banów; na granicy w kasie promu pani chce 6 euro od osoby – liczy jak za motór, na szczęście Paweł wykazuje się asertywnością i cena spada do 3 euro; dajemy w sumie 10 euro i tyle. Prom przypływa za godzinę, odpływa za kolejne 40 minut – jakieś naprawy czy coś.
W Bułgarii jedziemy do Miziji, gdzie nieskutecznie szukamy restauracji; wybieramy więc pieniądze z bankomatu i robimy zakupy. Parę wsi dalej rozbijamy namiot uprzednio biorąc wodę.

Ogólne wrażenia z Rumunii: biedniej niż w Polsce, ale miejscowości ładne – szczególnie podobały mi się długie wsie i ludzie siedzący wieczorami na ławkach przed domami. Drogi w Rumunii kiepskie i dziurawe.